Na torze była kałuża krwi. “Miał głowę złamaną w pół”

Zainteresował Cię ten materiał? Udostępnij go na Facebooku!

W piątkowy wieczór wyemitowany został wywiad Marcina Majewskiego (nSport+) z Mirosławem Jabłońskim. W programie “Trzeci wiraż” były już żużlowiec wrócił do dramatycznych momentów, jakie działy się po koszmarnym upadku jego syna na toruńskiej Motoarenie. Dziś u tego młodego wojownika jest już bardzo dobrze.

--> Lubisz czytać nasze teksty? Dodaj nam energii do dalszego działania (KLIKNIJ TUTAJ)!

Dawali nam marne szanse na przeżycie i na to, czy będzie mógł później chodzić, czy będzie mógł w ogóle funkcjonować. Trzeba otwarcie powiedzieć, że od ucha do ucha miał głowę złamaną w pół, tak to nazwijmy. Pani doktor powiedziała, że miał “kaszankę” w głowie. Na ten moment jest wszystko w jak najlepszym porządku i jeszcze potrzebuje trochę czasu, by nikt nie widział, że coś mu było – przekazał Jabłoński w nSport+.

Mateusz już gra w hokeja, jeździ na rowerze i chodzi na siłownię. Po prostu funkcjonuje jak normalny nastolatek. – Wiadomo, że po takich upadkach ludzie często i gęsto nie dochodzą do pełni sprawności, a on już robi rzeczy, których nawet nie robił przed wypadkiem – kontynuował młodszy z braci Jabłońskich.

To, że Mateusz z tego wyszedł, jest prawdziwym cudem. – Mieliśmy pomoc tak naprawdę ze wszystkich stron. Tutaj wielkie podziękowania dla wszystkich, którzy modlili się i wysyłali pozytywną energię, a także składali propozycje pomocy. Mieliśmy tak naprawdę otwarty przed sobą cały świat. Mogliśmy przenieść Mateusza w dowolne miejsce na świecie, by go leczyć – ujawnił ojciec.

Panią doktor nazywa aniołem stróżem, która zawsze była bardzo szczera. – Mateusza nie można było dotknąć, przez ponad trzy tygodnie był w śpiączce i nie można było go przenieść w żadną inną część świata, bo nikt inny nie był w stanie mu pomóc – zaznaczył Jabłoński.

– To był uraz, który nie był naprawialny i operowalny. Pozostał nam czas, modlitwa, dobra energia, dobre myśli. Z tym, co ja przeżyłem, z tą kałużą krwi na torze, która przeleciała przez moje ręce, to jest cud, bo nie było dużych szans, że przeżyje. Gdyby to był dorosły człowiek, to lekarze mówili otwarcie, że nie miałby szans przeżyć czegoś takiego – spostrzegał Mirosław Jabłoński.

Ciąg dalszy na drugiej stronie >>>

Ostatnia aktualizacja artykułu: 11 marca 2022 o godz. 21:16:23